Dziś 19. rocznica powstania warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Dokładnie 16 kwietnia 1991 r. w budynku poprzednio należącym do Komitetu Centralnego PZPR rozpoczęły się notowania pięciu pierwszych spółek. Były to: Tonsil, Krosno, Exbud, Próchnik i Kable. Dla większości z nich los nie okazał się łaskawy, do dziś istnieją tylko dwie z nich. GPW natomiast ma się dobrze, a zarząd snuje nowe plany na przyszłość.
Idea przekuta w sukces
Ktoś kto w pierwszej połowie lat 90. zapowiadałby, że nasza giełda jest w stanie konkurować z parkietami w Wiedniu, czy Sztokholmie musiałby być uznany, za niepoprawnego optymistę. A jednak! Dziecko Wiesława Rozłuckiego i grupy współpracowników przekształciło się w jedną z najprężniej działających giełd w Europie. Co prawda daleko nam jeszcze do takich centrów finansowych jak Londyn, ale w naszym regionie, pod względem kapitalizacji parkietu, przegoniliśmy niedawno wiedeńska giełdę, czyli największego rywala naszej GPW. Pod względem statystyk – ilości spółek (366), oraz liczby debiutów, nasza giełda też wypada naprawdę nieźle. Odbija się to na coraz większym zainteresowaniu debiutem spółek z zagranicy.
Jak początki warszawskiej giełdy wspomina jeden z analityków?
Roman Przasnyski, główny analityk Gold Finance
W 1991 roku warszawska giełda stawiała pierwsze kroki. Była instytucją tworzoną przez niezbyt liczną grupkę pasjonatów. Wyglądała jak kwiatek przy kusym nieco kożuchu odradzającej się „normalnej” gospodarki. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, wspomnienia pierwszych sesji, czy nawet pierwszych lat funkcjonowania giełdy, jawią się niczym opowieści z epoki kamienia łupanego. Wówczas wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Do tego symboliczne miejsce – sala notowań, w której jeszcze do niedawna odbywały się posiedzenia Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Tylko giełdowy parkiet, układany i lakierowany, na godziny przed pierwszym notowaniem starał się zacierać całkiem świeże wówczas skojarzenia. Handel akcjami pięciu spółek „toczył się” raz w tygodniu. Zlecenia kupna i sprzedaży akcji formatu A4 wypełniało się ręcznie przy nielicznych bankowych okienkach. Łatwo było do nich trafić, bo przez wiele miesięcy były to te, przy których nie było kolejki klientów. Po przekazaniu na giełdę, dyspozycje klientów „przetwarzane” były w zlecenia maklerskie. Dla lepszej orientacji i ułatwienia, karteczki dotyczące kupna były w innym kolorze niż te, w których chodziło o sprzedaż akcji. Oba rodzaje zleceń mieściły się przez długi czas w dwóch odrębnych kartonowych pojemnikach wielkości pudełka na buty. Kursy akcji wypisywano flamastrem na plastikowej tablicy.
Po kilku miesiącach działania, giełda dostała w prezencie od notowanego na jej parkiecie Tonsilu kilka głośników i mikrofonów. Wszystko po to, by głos ówczesnego prezesa giełdy, Wiesława Rozłuckiego, obwieszczającego wyniki sesji, mógł się bez trudu przedrzeć przez gwar coraz większej liczby inwestorów przybywających na parkiet. Wkrótce rynek kapitałowy rozwinął się tak dynamicznie, że w dniu sesji przejażdżka windą w budynku przy Nowym Świecie 6/12 była marzeniem ściętej głowy. „Tłumy” inwestorów podążały schodami na piąte piętro, krok po kroku.
Po ogłoszeniu wyników jeszcze tylko kilkadziesiąt minut w kolejce po kserokopię z notowaniami i żegnamy giełdę do następnego wtorku. Dziś giełdowy parkiet to jedynie czysta abstrakcja. Większość inwestorów w budynku giełdy nigdy nie była, bo i po co. A czas między kolejnymi transakcjami mierzy się nie w dniach, lecz sekundach. Dawne czasy miło powspominać, ale tęsknić nie ma za czym. Mamy więc święto bez szampana, wiadomo dlaczego. Mamy też wspomnienie bez statystyki, bo cóż tu porównywać.
Też pamiętasz początki GPW? Inwestujesz na giełdzie?
Podziel się swoją opinią na temat instytucji finansowych.
AlertFinansowy.pl